O babeczkach i Mikołajkowym szaleństwie
Za nami Mikołajki, a przed nami Święta – czas pełen wrażeń, który jest jednocześnie piękny i… wymagający. Dla rozwijającego się układu nerwowego dziecka to prawdziwe wyzwanie.
Jak co roku, w przedszkolu moich córek pojawił się Mikołaj. Były prezenty, zabawy, wycieczka do Mikołajowej krainy i wspólne wypieki. Gdy szłam je odebrać, byłam mentalnie przygotowana, że ich układ nerwowy, przeciążony po tak intensywnym dniu, eksploduje w kontakcie z bezpieczną bazą, czyli mną.
Układ nerwowy dziecka działa trochę jak balon. W ciągu dnia stopniowo się napełnia – każde zdarzenie, emocja i doświadczenie dokłada swoją porcję powietrza.
Poranne przeciążenia – jak pośpiech, nerwy rodzica czy trudności z ubraniem się – są dopiero początkiem.
Potem przychodzi TEN dzień. W przedszkolu lub w domu odbywa się spotkanie z Mikołajem – dzwonki sań, siwa broda, worek pełen prezentów.
Dla dziecka to moment pełen ekscytacji, ale też ogromnie intensywny emocjonalnie. Z jednej strony jest radość i oczekiwanie na prezent, z drugiej – stres, bo trzeba podejść do obcego człowieka, może coś powiedzieć, przywitać się, a w niektórych przypadkach (o zgrozo!) nawet usiąść mu na kolanach. To wszystko powoduje, że dziecko przeżywa całą gamę emocji naraz – ciekawość, ekscytację, ale też niepewność i napięcie. Kiedy już odbiera prezent, dochodzi kolejna fala wrażeń: „Co dostałem? Czy to jest to, co chciałem?”.
I choć takie dni są pięknym przeżyciem, potrafią bardzo przeciążyć dziecięcy układ nerwowy. Po wszystkim balon napięć często pęka, a my, rodzice, jesteśmy w samym środku tej eksplozji.
Niektóre dzieci reagują głośnym śmiechem, jakby z nerwów. Inne nagle stają się bardziej ruchliwe, zaczynają biegać, jakby ich energia wymknęła się spod kontroli Więcej o tym, jak reagować na trudne zachowania dziecka, dowiesz się TUTAJ.
Jeszcze inne nagle płaczą lub zamykają się w sobie, bo ich balon napięć jest już na granicy wytrzymałości. Dzień pełen emocji, nawet tych pozytywnych, to dla dziecka prawdziwy rollercoaster.
Gdy odebrałam dziewczyny z przedszkola, szło zaskakująco dobrze. Były uśmiechnięte, skakały, przytulały się. „Uff, może nie będzie tak źle” – pomyślałam.
„Mamo, upiekliśmy babeczki w Mikołajowej krainie!” – rzuciła radośnie starsza córka.
„Super! Zjemy w domu. Ubieraj się szybciutko i lecimy” – rzuciłam.
Wychodzimy. Jest dobrze. Może nawet za dobrze. Na zewnątrz spotykam inną mamę. Obracam się, żeby chwilę z nią porozmawiać, i w tym momencie babeczka wyślizguje mi się z rąk. Bum.
„NIEEEEE! CO ROBISZ, MAMO? TO TWOJA WINA! ZNISZCZYŁAŚ MOJĄ BABECZKĘ! JAK MOGŁAŚ?!” – krzyczy córka.
Podnoszę babeczkę, otrzepuję ją:
„Nic jej nie jest. Spadła, ale jest czysta. Zobacz”.
„NIE! JEST BRUDNA! OD BŁOTA! DO NICZEGO SIĘ NIE NADAJE!” – krzyczy.
W głowie wirują myśli: „Co ja wychowałam? Zupełnie mnie nie szanuje! I do tego te oceniające (w mojej głowie) spojrzenia innych mam… Pani psycholog, a jej dziecko tak się zachowuje. No, no. Brawo”.
Ale przypominam sobie o moim ulubionym algorytmie postępowania w takich sytuacjach (znajdziesz go TUTAJ). Najpierw zaglądam pod podszewkę zachowania: moja córka jest zmęczona, przeciążona po całym dniu wrażeń.
Rozprawiam się z moimi automatycznymi myślami: „To nie o mnie i moim wychowaniu. To o niej i jej przeciążeniu”.
Przeformułowuję jej zachowanie: zamiast „co za niewychowane dziecko” myślę: „Moje dziecko nie radzi sobie z tym napięciem. Muszę jej pomóc – w końcu to ja tu jestem dorosła”.
Konteneruję jej emocje – moim zadaniem jako rodzica jest przyjęcie tego napięcia. Tym razem nie ma miejsca na nazwanie tego, co czuje. Przeciążenie jest tak silne, że każde moje słowo tylko pogorszyłoby sytuację. Postanawiam więc milczeć, nie odzywam się i pozwalam jej wyrazić wszystko, co czuje.
W końcu milknie. Dojeżdżamy do domu. Widzę, że napięcie powoli opada.
Zaczynam rozmowę: „Chcę coś powiedzieć. Jesteś gotowa?”
Przechodzę do ostatniego kroku: wyjaśnienia.
„Od rana dużo się działo. Był pośpiech, bo musieliśmy zdążyć na wycieczkę, potem spotkanie z Mikołajem – to było dużo emocji, prawda? Radość, ale też stres, bo to zupełnie obcy człowiek. A potem ja upuściłam Twoją babeczkę. Rozumiem, że zrobiło Ci się ciężko i dlatego wybuchłaś i zaczęłaś krzyczeć, gdy mnie zobaczyłaś”.
Na chwilę milczy, a potem podchodzi i mówi cicho: „Przepraszam, mamo. Nie chciałam na Ciebie krzyczeć”.
Widzę, że nie czuje się dobrze z tym, co się wydarzyło, i gdyby tylko potrafiła inaczej w tamtej chwili, na pewno by do tego nie doszło.
Przytulam ją i odpowiadam: „Rozumiem, kochanie. To był męczący dzień i potrzebowałaś odpocząć. A gdy babeczka, którą przygotowałaś u Mikołaja, wypadła z rąk i się zniszczyła, sprawiło to, że nie potrafiłaś sobie poradzić inaczej. Ale pamiętaj, że zawsze możesz mi powiedzieć, co czujesz, bez krzyków i złości. Będę przy Tobie”.
Takie sytuacje nie są łatwe. Wywołują w nas – rodzicach – mieszankę frustracji, zmęczenia, wstydu i poczucia „nie radzę sobie z zachowaniem mojego dziecka”. Ale to właśnie te momenty, gdy „balon” emocji dziecka pęka, są okazją do budowania z nim silnej więzi. Pokazujemy, że jesteśmy obok, nawet gdy jest trudno, i pomagamy zrozumieć, co dzieje się w ich małych główkach i ciałkach. A to sprawia, że po kilku sytuacjach dziecko zamiast krzyczeć, powie nam, co się dzieje i czego potrzebuje. To właśnie podstawowe narzędzie do nauki samoregulacji naszych dzieci.