„Patrzy na mnie, śmieje się i robi dokładnie to, czego zabraniam…”
To bardzo częste zdanie, które słyszę podczas konsultacji z rodzicami lub które czytam w wiadomościach od Was na moich profilach społecznościowych. Nie dziwię się, bo to potrafi mocno sfrustrować.
Gdy o tym mówię, przypomina mi się historia z moją 2-letnią córką, która wtedy była na etapie wszechobecnego "NIE", jak to 2-letnie dzieci mają w zwyczaju.
Pewnie już wiecie, że to ciągłe "NIE" jest bardzo potrzebne w rozwoju, bo jest związane z odkryciem, że jest się odrębną osobą od matki. W ten sposób dziecko uczy się dbać o swoją autonomię i umiejętność odmowy, gdy na coś nie chcemy się zgodzić (o, jakie to w życiu dorosłym przydatne!). Więcej o rozwoju dziecka piszę TUTAJ.
Ja to doskonale wiem, ale bywa, że wcale nie jest mi z tą wiedzą łatwiej. Któregoś dnia moja dwulatka uznała, że będzie wyrzucać na podłogę grę planszową, na którą składa się milion elementów. Rozrzuciła po raz pierwszy, pomyślałam: "Spokojnie, Asia. To jest 2-letnie dziecko, które eksploruje, poznaje, potrzebuje takich doświadczeń jak rozrzucanie, obserwowanie, jak coś leci, rozsypuje się... wszystko w normie." Przywołałam szybko fakty, żeby nie dać się emocjom, które chciały mieć pierwszy głos.
- Możesz rozrzucać, ale gdy skończysz zabawę, wszystkie elementy wrzucamy do pudełka, ok? – powiedziałam spokojnie.
Niestety... Posprzątałam, gdy przestała się tym interesować, zapraszając ją do pomocy w formie zabawy, ale z niewielkim skutkiem. Sprzątanie, nawet w formie zabawy, nie było tak interesujące jak rozrzucanie.
Ledwo włożyłam do pudełka zawartość gry, widzę, jak moja mała dziewczynka biegnie w kierunku gry, patrzy, czy patrzę, i z zawadiackim uśmiechem – sruuu! Wszystko z powrotem na dywanie za sprawą tych malutkich rączek.
Powieka mi zadrżała, gula pojawiła się w gardle, a w głowie myśl automatyczna: "Robi mi na złość!", która od razu uruchomiła falę emocji i odruch walki – no bo przecież, jak ktoś robi mi na złość, to muszę się bronić.
- Nie wolno rozrzucać! Dlaczego tak robisz? Kto to posprząta? – krzyczę, a na końcu języka mam już moje ulubione z dzieciństwa: "Nie jestem Twoją służącą", ale jakoś udaje mi się w porę powstrzymać.
Robię dwa wdechy i mózg wraca na racjonalne tory: DZIECI NIE ROBIĄ NAM NA ZŁOŚĆ. Mózg dzieci, zwłaszcza tych kilkuletnich, jest w fazie intensywnego rozwoju. Obszary odpowiedzialne za samokontrolę i zdolność do rozważania konsekwencji (np. kora przedczołowa) dopiero się kształtują. To sprawia, że dzieci działają instynktownie, pod wpływem emocji, bez pełnej świadomości wpływu swojego zachowania na innych. Więcej o tym mówię TUTAJ.
Małe dzieci nie potrafią jeszcze zrozumieć, że coś może nam sprawiać przykrość lub trudność. Dla nich „świat kręci się wokół mnie” – ich potrzeby są więc priorytetowe i najważniejsze, bo tak postrzega rzeczywistość ich rozwijający się mózg.
W porę przypominam sobie, że to tylko 2-latka, a nie drugi dorosły. Cieszy się tym rozrzucaniem, dobrze się bawi, a porządek to moja potrzeba, nie jej. ALE... ta sama 2-latka również sprawdza moje granice: patrzy, czy patrzę, uśmiecha się, zauważa, że jak rozrzuca, to ja reaguję w jakiś atrakcyjny sposób – moja mimika się zmienia, powieka drży... warto to sprawdzać!
Takie zachowania, jak spoglądanie, uśmiech i robienie czegoś odwrotnego niż bym chciała, to dla mnie pytanie mojego dziecka o moje granice.
Dzieci ich nie znają, więc chcą się dowiedzieć:
Co teraz się stanie, mamo? Bo wiesz, kiedy zrzucam tę grę na podłogę, to Twoja twarz jakoś się zmienia, ton głosu też, nagle robisz się surowa i niespokojna. I chociaż nie chcę Cię denerwować, bo jesteś moim najważniejszym człowiekiem na ziemi – gwarantem mojego przetrwania i nic mi po Twoich nerwach – to jak tak się zachowuję, to czuję, że mam wpływ, mam moc sprawczą!
Tymi różnymi trudnymi zachowaniami dzieci często wołają: "Pomóż mi, będąc moim przewodnikiem, poradzić sobie z tą sytuacją. Pokaż, co robić.”
Dzieci potrzebują granic i sprawdzają nasze reakcje, by zrozumieć, co jest akceptowalne. Czasem ich zachowanie wydaje się „na złość”, ale jest to ich sposób na zbadanie świata. Dla nich nasza przewidywalność i konsekwencja w reakcjach dają poczucie bezpieczeństwa. Więcej o tym dowiesz się w tym KURSIE.
I można by pomyśleć, że jak krzyknę, wkurzę się albo zamknę ją w łazience za takie zachowanie, to ona już tak więcej nie zrobi. Scenariusze JEDNAK są dwa:
-
Jeśli jesteś wystarczająco strasznym rodzicem i dziecko wystarczająco się Ciebie boi – być może to się nie powtórzy ze STRACHU❗ WAŻNE PYTANIE: czy chcesz, by Twoje dziecko się Ciebie bało? Strach to nie SZACUNEK❗
-
Zachowanie będzie się powtarzać, bo to strasznie ciekawe, jak ta miła i ciepła mama, zwykle „do rany przyłóż”, co robi rano kakałko i przytula każdego dnia, nagle zmienia się w tykającą bombę i WYBUCHA.
Krzyk, kary czy stanowczość to nie są GRANICE. To jest słabość, która zdarza się każdemu, ale nie ma nic wspólnego z komunikowaniem granic.
Co więc robię, gdy odzyskuję kontakt z racjonalnym mózgiem? 👇
Podchodzę do niej, zabieram ją na ręce i zanoszę do tej rozrzuconej gry. Wkładamy po kolei kartoniki do pudełka. – O tak, zobacz – mówię spokojnie i robię to razem z nią, bo 2-latka ma zbyt małą zdolność koncentracji uwagi, by umiała aż tyle czasu spędzić na tym zadaniu, szczególnie jeśli nie jest dla niej zbyt porywające. Jest porządek.
- Wydaje mi się, że trudno Ci znieść, jak ta gra jest w pudełku, co? Nie zgadzam się na rozrzucanie jej, bo nie mam już siły sprzątać. Chowam ją do szafki. – Mówię, po czym zabieram grę z oczu dziecka, chowając wysoko.
INTERWENIUJĘ. Nie wołam z daleka i nie liczę, że dziecko posłucha. Jest zbyt małe. Zbyt skupione na sobie. To rozwój.
To są GRANICE. Moje GRANICE. Twoje mogą być zupełnie inne i może nie przeszkadzałby Ci ten bałagan, a dziecko mogłoby swobodnie eksplorować? To też jest okej. Ważne, by o te swoje granice dbać w relacji z dzieckiem.